Sterylizacja i kastracja kota, to nie tylko stres dla zwierzęcia, ale również, a może przede wszystkim stres dla opiekuna maleństwa. Trzeba zabrać, swojego, zdrowego, wypieszczonego, najukochańszego maluszka do weterynarza... uśpić i zrobić mu aua... pamiętajmy jednak, że zabieg ten jest przede wszystkim dla zdrowia zwierzaka, zdrowia psychicznego i fizycznego.
Coraz więcej hodowli decyduje się na tzw. wczesną kastrację jeszcze przed wydaniem kociaka do nowego domu. Jest to wciąż kontrowersyjne wśród weterynarzy, jak i hodowców, jednak badania naukowe dowodzą, że wcześnie wykonany zabieg jest dla kota jeszcze korzystniejszy, niż czekanie na jego dojrzałość płciową. Wśród weterynarzy panują różne stereotypy, coraz rzadziej jednak wciąż popularna jest opinia, że kotka powinna mieć choć raz rujkę, a suczka cieczkę... co gorsza, szczególnie weterynarze starszego pokolenia uważają, że zwierze takie powinno choć raz mieć małe... są to jednak przekonania osobiste, nie poparte żadnymi badaniami naukowymi, wręcz przeciwnie późna sterylizacja w bardzo niewielkim stopni obniża szansę zachorowania na raka sutków, macicy czy ropomacicza...
Z Naszej piątki, Uli miałą tzw. wczesną kastrację, Onyx jako reproduktor został wykastrowany po zakończeniu kariery hodowlanej, Xawier w wieku 6 miesięcy (pierwotnie miał być hodowlanym), Ramzes w wieku 6 miesięcy (był bardzo poważnie chory, gdy był małym kociakiem, przeszedł poważną operację i nie było wiadomo czy będzie żyć) - cała czwórka miałą wykonywany zabieg u hodowcy. Jedynie Marylin była przez Nas sterylizowana w wieku 6 miesięcy. Sam zabieg przebiegł bezproblemowo, oczywiście na 12 godzin przed zabiegiem Marylin nie mogłą nic jeść (cierpiał z tego powodu również Leo - solidarnie zabrano wszystkie miski). Zabieg został przeprowadzony w godzinach porannych, po wybudzeniu się z narkozy i sprawdzeniu przez weterynarza czy wszystko z nią w porządku została zabrana do domu (około godziny 16). W tym samym dniu kot jest nie do życia, dobrze jest wtedy zapewnić mu spokój i bezpieczeństwo, u Nas wyglądało to tak, że położyłam się do łóżka z zapasem książek, picia i jedzenia, Marylin położyłam na brzuchu i kat spędziłyśmy cały wieczór i noc. Zastanawiacie się pewnie co na to drugi kot. Był to dla niego wielki szok, najpierw płakał cały dzień jak Marylin nie było, później nie wiedział dlaczego jego koleżanka jest taka słaba, wiec leżał obok Nas i jej pilnował. Nie wiem czy zawsze tak jest, ale u Nas nie trzeba było ich w żaden sposób rozdzielać. Zresztą Leo przez cały okres dochodzenia Marylin do siebie otaczał ją opieką. Następnego dnia rano, Marylin czuła się już znacznie lepiej, nie była skora do zabawy, ale zaczęła normalnie jeść, pić, korzystać z kuwety. Pojechaliśmy do weterynarza na zastrzyk przeciwzapalny i cały dzień przeleżeliśmy na kanapie przytulając się do siebie. Przez około 10 dni Marylin miała szwy, nie były one samorozpuszczalne, więc po tym okresie trzeba było je ściągnąc u weterynarza, również przez cały ten okres maluszek miał na sobie kubraczek ochronny. Warto pamiętać, aby uważać na szwy podczas podnoszenia kota, najlepiej chwytać pod dupkę, tak aby nie naciągać brzuszka i rany, również trzeba kontrolować czy kot nie skacze z dużych wysokości - powodując naciąganie brzuszka.
U Nas wszystko po zabiegu przebiegło bez komplikacji i po mniej więcej 10 dniach Marylin znowu brykała z Leosiem zapominając o całej sprawie. Jedynym śladem po zabiegu był przez kilka miesięcy wygolony brzuszek (niestety sierść nie odrasta w ciągu tygodnia).
Jeśli chodzi o szwy samorozpuszczalne to są one bardzo wygodne w użyciu, niestety zdarza się czasem, że zwierzak jest na nie uczulony i rana zamiast się goić, otwiera się... takie uczulenie ma właśnie Uli, po zabiegu wczesnej kastracji miała założone samorozpuszczalne szwy (jej siostry też są uczulone), po dwóch dniach okazało się, żę rana się otwiera i trzeba szyć jeszcze raz normalnymi nićmi. Z tego powodu proces gojenia się wydłużył.
|
W kubraczku mi do twarzy ;) |
|
Po zabiegu, Marylin śpi wtulona w swojego Człowieka (luty 2016) |